Kosmos.
To jedyne właściwe słowo.
W ciągu ostatniego tygodnia tyle wydarzyło się się w moim/naszym życiu,
że ogarnięcie tego graniczy z cudem.
Cudem jakich wiele w naszym życiu.
Takim CUDEM jest ONA - nasza Córka.
Do tego porodu podeszłam bardzo świadomie.
Wiedziałam krok po kroku, że wydaję na świat nowe życie.
Byłam spokojna.
W sali przedporodowej byliśmy we trójkę - ja, mój Mąż i moja Siostra.
Śmialiśmy się.
Atmosfera była sprzyjająca.
W porodzie towarzyszyła mi Siostra.
Masowała mi plecy i trzymała za rękę.
Patrzyła prosto w oczy i dodawała sił.
Muszę tu napisać, że Ona sama jest prawie w 8 miesiącu ciąży
i to, co dla mnie zrobiła uważam za mega wyczyn.
Pati - zrobiłaś dla mnie coś, co mogłaś najpiękniejszego.
Moja wdzięczność i miłość do Ciebie nie mają granic.
Dziękuję.
Trafiłam na wspaniałą Położną, na moją Panią Doktor,
na pomocną Brygadę na oddziale noworodkowym.
Nie mogło być lepiej.
Miło spotykać w swoim życiu osoby wykonujące swoją pracę
z pasją i zaangażowaniem.
Po trzech dniach byłyśmy w domu.
Leon lizał szybę w pokoju machając nam gdy parkowaliśmy przed blokiem.
Przytulił mnie tak mocno jak nigdy przedtem.
Mimo, że zaplanowałam, że idę do szpitala wykonać konkretne zadanie
i że nie będę się mazać - to i tak 3-go dnia popłynęłam z tęsknoty za Synem.
W przedpokoju postawiliśmy fotelik z Małą.
Chwilę się przyglądał i pytał a to to a następnie pogłaskał Zosię po główce.
Pierwsza noc w domu to absolutny hardcore.
Jedno budziło drugie.
O 4 nad ranem siedzieliśmy we czwórkę na łóżku:
Mąż dawał Leo butlę, ja Zo cyca.
Śmialiśmy się ze swojej bezradności.
Jest cudnie.
Wyjątkowo.
Serce powiększyło mi się do jakiś niesamowitych rozmiarów.
Tak miało być.
Nie boję się.
Wiem, że damy radę.
Dziękuję wszystkim, którzy się za nas modlili, trzymali kciuki, pamiętali.
To wszystko dało się odczuć.
W ludziach i ich sercach jest moc.
Matka 2.0:)