Mało mnie tu. Przemykam. Podczytuję. Lecę dalej.
Mam za sobą czas spędzony z samą sobą.
Dobrze tak czasem ze sobą pobyć i pogadać.
Mam za sobą dwa miesiące płaczu, skrajnych emocji, radości, złości, niezrozumienia.
Pracuję nad egoizmem.
Raz wygrywa on raz ja.
1 sierpnia tegoż roku spojrzałam na magiczną aplikację w moim telefonie.
Różowy królik wyświetlił 16 dni po spodziewanym terminie okresu.
Było mi tak słabawo, mdławo ale chyba olałam sprawę.
Test.
I znów: druga kreska pojawiła się szybciej niż pierwsza.
Siedziałam na podłodze w przedpokoju i ryczałam.
W szoku, bezsilności.
Telefon do Męża.
Znów nieromantycznie, nie tak jak miało być.
"Kochanie, jakby Ci to powiedzieć: jestem w ciąży".
Po drugiej stronie radość i śmiech.
Wrócił do domu z bukietem róż.
Poszliśmy na pyszne frappucino z lodami.
A potem zaczął się wewnętrzny dramat.
Że jak to?
Że Leon taki mały.
Że ja taka wielka a będzie tylko gorzej.
Że chcę do ludzi i do pracy.
Że jak ja to ogarnę????
Wiem: ja, ja, ja.
Zawsze myślałam o sobie, że taka konkretna, harda ze mnie babka.
Cholera, jak ja siebie nie znałam.
Odkryłam w sobie jakąś kruchość nieznaną, która przeraziła mnie swą wielkością.
Jestem w 17 tygodniu ciąży.
Dzieciątko dobrze się rozwija.
Ma prawie 10 cm.
Wróciłam do pracy.
Na 4-5 godzin dziennie.
Leon jest pod świetną opieką.
Dni pędzą i nie mam czasu myśleć.
Zapominam, że jestem w ciąży.
Dalej nie ograniam.
Powoli zaczynam się cieszyć.
Niewiele jest w życiu sytuacji gdzie jednocześnie można się znaleźć po obydwu stronach barykady.
Na pierwsze Dziecko czekałam kilka lat, drugie pojawiło się szybciutko.
Wiem, że dla każdego z nas jest plan.
Mam nadzieję, że uda mi się go dobrze zrealizować.
Dziękuję wszystkim, ktorzy są blisko mnie, nas,
Tym na których zawsze można liczyć
i przepraszam Tych, których odsunęłam od siebie w ostatnim czasie.
Wracam do żywych.