Rok temu o tej porze ujrzałam dwie najbardziej upragnione kreski.
Tę chwilę wizualizowałam od dawna - miało być romantycznie, wzruszająco, niezwykle.
Scenariusze były różne - miałam kupić maleńkie buciki i dać je Mężowi przy romantycznej kolacji
przy świecach, razem zrobić test ciążowy, poczekać na pierwsze USG i zrobić pocztówkę.
Było jednak zupełnie inaczej.
Byłam w naszej rodzinnej firmie, robiłam coś przy komputerze, myśl, że muszę iść do apteki
(która jest po sąsiedzku) pojawiła się znienacka i była silniejsza niż cokolwiek innego.
Zostawiłam więc wszystko i wyszłam.
Te dwie upragnione, wyczekane, wypłakane kreski pojawiły się od razu -
siedziałam na podłodze i ryczałam, oglądałam test z każdej strony, czarne krople łez spływały po policzkach, nie mogłam wstać, brakowało mi oddechu.
Wyszłam z łazienki, w firmie byli moi Kochani Rodzice
i Siostra z Córeczką (a w brzuchu Siostry maleńki Chłopczyk).
Stanęłam jak niedojda, poryczana, rozmazana z tym testem w ręku i mówię:
"Jestem w ciąży".
Cisza.
Mama mówi: "Co Ci się Karola stało? Mów wyraźniej"
Ja: "Przecież mówię. Jestem w ciąży."
Nasza firma na ten moment zamieniła się w jedną, wielką łzarnię :)
No ok, Tata nie płakał, On jest twardy, po prostu mocniej niż zwykle klepał mnie po ramieniu.
Z późniejszych relacji mojej Mamy wynika, że łzy Siostry nie leciały po policzku tylko jak w kreskówkach leciały w poziomie :)
Siostra mnie uświadomiła, że warto byłoby powiedzieć Mężowi
i nie robić tego przez telefon ani nie czekać do końca pracy :)
Mąż więc dowiedział się pod biurowcem w którym pracuje, stał i patrzył na mnie jak na istotę z zaświatów, mówiłam chyba trochę bez ładu i składu i ciągle płakałam.
Staliśmy tak patrząc się na siebie.
To była magiczna chwila.
Zawsze będę ją pamiętać.
Jeśli rok temu ktoś powiedziałby mi, że za rok mój Synek
będzie miał prawie 4 miesiące pewnie bym nie uwierzyła.
To był cudowny rok a największy CUD śpi teraz smacznie w pokoju obok,
uśmiecha się przez sen a spod kocyka wystaje jego goła, mała stopa.