wtorek, 29 lipca 2014

Mazury

Taka już jestem, że pewnych rzeczy po kilka razy powtarzać mi nie trzeba.
Spokojnie - tylko pewnych, mój Mąż cały post by pewnie spłodził o tych, które trzeba:)
Ale teraz nie o tym, nie o tym:)

Napisała moja Mi czy jedziemy na Mazury.
Nie myślałam, w sekundę napisałam, że tak.
Oni przejechali prawie 3 tysiące kilometrów, my lekko ponad 300.
Oni z Trójką, my z Dwójką.
Oni jak zawsze dobrze zorganizowani, my musimy jeszcze popracować.

Spędziliśmy razem piękny tydzień na Mazurach.
Ruciane Nida, Mikołajki, Gałkowo.
Za krótko, za mało.

To nic, że padła klima w samochodzie.
To nic, ze wyjazd opóźniony o kilka godzin.
To nic, że zapomnieliśmy wypasionych kanapek.
To nic, że Dzieci z glutami po pas wróciły do domu.
To wszystko to wielkie nic.

Bo jak zawsze ważni są Ludzie.
Te chwile ulotne, które już nigdy się nie powtórzą.
Widok Twojego Dziecka stąpającego po jeziorze,
czuły uścisk Męża przy wieczornym grilu (i czuły oddech elektronicznej niani:),
smak najpyszniejszego kogla-mogla z jagodami.
To wszystko jest bezcenne.
Za wszystko inne zapłacisz jakimiś tam kartami.


A gdy wyruszysz już w tamte strony to:
najlepsza kwatera ever!
jest TU 
Właściciele cud, miód, malina, 
warunki meeeega, widoki cudne,
wszystko cudnie pomyślane. 
Polecam całym sercem.

A gdy będziesz głodny to Restauracja Potocki w Gałkowie
to strzał w dziesiątkę.
Marzy mi się takie miejsce, z przepysznym jedzeniem, klimatem starego dworku,
zielenią, hamakiem, miejscem dla Dzieci, kinem letnim.
Tam jest taka atmosfera, że nie chcieliśmy opuszczać tego miejsca.





















plus foty o jakości pozostawiąjącej wiele do życzenia:)
jednak z ładunkiem emocjonalnym sporym












































ps. z ogłoszeń nie-parafialnych:
6.09 w Lublinie odbędzie się spotkanie Blogujących Mam
o evencie TU
no i oczywiście serdecznie zapraszam!