Każdy lub prawie każdy ma takie miejsca o których pewnie chciałby zapomnieć.
Sprawić by nie istniały.
Nie da się.
Trzeba je "odczarować".
Dla mnie takim miejscem był szpital w którym przyszedł na świat mój Syn.
To ten sam szpital w którym urodził się kiedyś mój Tata.
Tu czas stanął w miejscu.
Szybka akcja na porodówce, miło, serdecznie a dalej dramat.
Oddział noworodków.
Mój płacz, emocje pierwszego, wyczekanego macierzyństwa, hormony
plus ludzka głupota, niechęć i brak profesjonalizmu a także wiedzy i dobrej woli sprawiły,
że stan w którym się znalazłam był krótko mówiąc nieciekawy.
Żaden tam baby blues.
Dla porównania - za każdym razem gdy jestem niedaleko szpitala w którym rodziłam Zosię,
idę pod izbę przyjęć, przyglądam się, uśmiecham, ciepło mi i miło.
Jeśli jeszcze będę Mamą to tylko tam urodzi się moje Dziecko.
O "Leonowym" szpitalu ciężko mi było powiedzieć cokolwiek na plus.
Trzęsło mną gdy miałam jechać w tamte okolice.
No i tak mną potrząsało do niedawna.
Okazja by się z tym zmierzyć przyszła sama.
Znajoma oczekiwała tam na swoje Maleństwo.
Poszłam.
Przeszłam tym okropnym korytarzem, stanęłam pod salą w której leżałam z Leonem.
Posłuchałam płaczu Dzieci, zobaczyłam opadnięte brzuchy i cyce na wierzchu.
Przejechałam się windą.
Spojrzałam przez okno, kilka głębokich wdechów.
Przytuliłam mocno Koleżankę w zaawansowanej ciąży.
Pomyślałam o swoim Synu.
Moim Cudzie.
Przeszło.
Odczarowałam.
A dziś przyszła tam na świat Helenka.
Witaj Mała!
Trzeba odczarowywać takie miejsca dla spokoju ducha
OdpowiedzUsuńJa mam takie miejsce;/ I nienawidzę go, i pewnie nie tylko ja. To również szpital. Dziecięcy, na Chodźki. Omijam szerokim łukiem ulicę Chodźki. Tam Janek leżał w 1 miesiącu życia z zapaleniem płuc, później w 9 miesiącu również. Opieka, atmosfera okropna. Na samą myśl mam ciary i płakać mi się chce. Poźniej co 2 dzień przez 3 miesiace rehabilitacja również tam bo biedak miał obniżone napięcie w mięśniach. Kiedy przejeżdżam obok patrze w okna gdzie leżeliśmy i myślę sobie że teraz jakaś inna mama przeżywa to co ja;( i chyba nie odczaruję tego miejsca . . . za to i Janka i Alicję rodziłam w szpitalu na Lubartowskiej. I kiedy tamtędy przejeżdżam mam motyle w brzuchu, uśmiecham się, i przypominam sobie te dwa najszczęśliwsze dni w życiu.:)
OdpowiedzUsuńJa tez pobytu w szpitalu dobrze nie wspominam ale czasem żeby powspominać przy okazji zaglądam i przypominam sobie ten moment , najcudowniejszy z najcudowniejszych, którego żadne przykre wspomnienia nie są w stanie mi zakłócić :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje decyzje. Przyklad.
OdpowiedzUsuńdobrze, dla niej, że odczarowałaś :)
OdpowiedzUsuńJa też źle wspominam szpital, gdzie urodził się Filip. Teraz nie wiem co robić i nie mam pojęcia, jaki szpital wybrać. Mąż mówi, że może lepiej nie zmieniać, bo tam przynajmniej wiem, czego mogę się spodziewać. Może ma i rację, ale ja się boję.
OdpowiedzUsuńJa na szczęście nie musiałam odczarowywać ale cudownie że Tobie się udało :)
OdpowiedzUsuńLubartowska,brrr...az mam ciary,jak sobie przypomne,mam nadzieje,ze nigdy tam nie wroce! Obie Corki urodzilam na krasnickich i jakbym miala to jeszcze kiedys powtorzyc,to nie zmienilabym miejsca...a lubartowskiej chyba nawet nie chce odczarowywac,najgorszy tydzien mojego zycia tam spedzilam:(
OdpowiedzUsuń